środa, 18 lipca 2007

Urodziny Magdy - czyli jak to w Białymstoku było

3 dni mijają od mojego przyjazu z krainy Śledzików, a opisu żadnego. Nadeszła pora, żeby zdać relację z wyjazdu do miasta rodzinnego Madzi.

Jak przebiegała część piątku trzynastego wiadomo - wspominałem o tym w poście "Trzynastego". Zdawało się jakbym znalazł się tego dnia w jakimś znaczącym miejscu mojego życia. Wiele wydarzeń i zbiegów okoliczności na to wskazywało.

Wracając do samego wyjazdu - przeczekałem do pociągu u Huberta. Przy okazji tworzyliśmy też prezent dla Magdy:


Potem dołączył do nas Miron i o ok. 1:20 wylądowaliśmy w KFC na Dworcu Głównym, gdzie doszedł także Grzesiek, którego na fotkach najmniej widać, bo to głównie on robił zdjęcia. Pociąŋ miał być o 2:14.
Tak wyglądam po godzinie 1 w nocy:


Pociąg przyjechał zgodnie z rozkładem. Niestety - nie był to pociąg z rezerwacją miejsc. Jednak jakiś w miarę pusty przedział udało się nam znaleźć. Warunki podróży do komofortowych nie należały, ale czego człowiek nie zrobi dla kobiety. ;)

Apropos - Miron obiecał mi dziewczynę do przytulania na drogę. Niestety - zawalił i dziewczyny nie załatwił. Przysiadała się do nas jednak jedna, ale z jakimś chłopakiem. Tak czy siak - po jakichś dwustu kilometrach zaczełą mi się nawet podobać - słodko wyglądała kiedy spała :). Z tego miejsca chciałbym pozdrowić Piękną Nieznajomą :).

Dotarliśmy do Warszwawy w godzinach rannych - chyba koło 7:00. Poniżej widoczek na most w stolicy:


Zrobiło się trochę luźniej w przedziale i przyjemniej się jechało do Białegostoku. Koło 9:00 dotarliśmy na miejcu, gdzie czekała na nas Magda. Jeszcze tylko podróż komunikacją miejską, krótki spacer i trafiliśmy do domu Madzi.


Sam Białystok okazał się dość spokojnym miastem - przynajmniej spokojniejszym od Poznania i bardzo mi się spodobał. Magda mieszka w przyjemnej okolicy. Poznaliśmy rodziców Magdy, którzy okazali się bardzo miłymi ludźmi. Na jedzenie też nie mogłem złego słowa powiedzieć, bo mama Magdy bardzo dobrze gotuje (mogłyby sobie z moją mamą podać rece). Jako drobną dygresję przytoczę tutaj pewien fakt z mojego życia - mianowicie, nie lubię gołąbków, a przynajmniej tak mi się do tej pory wydawało, bo możliwe, że się na nie jednak nawrócę, po tym jak mi smakowały w Białymstoku.

Po jedzeniu wybraliśmy się przez miasto na Dojlidy, gdzie mieliśmy popływać na żaglówce (klasy Omega, jeśli dobrze zapamiętałem). Poznaliśmy też Adriana, który miał pływać z nami.


Mieliśmy okazję zobaczyć także parę zabytków. Poniżej Kościół Farny oraz brama do Pałacu Branickich (nazywanego "Wersalem Wschodu").



Dotarliśmy na Dojlidy. Magda z Adrianem zaczęli przygotowania do rzucenia cum. Tymczasem zostało zrobione jedno z najelpszych zdjęć podczas tego weekendu - oczywiście moim nieskromnym zdaniem ;):


No i wypłynęłiśmy. Muszę przyznać, że spododabło mi się. Żeglarstwo to naprawdę świeŧny sport. Nie tylko mi się zresztą spodobało - Miron też załapał bakcyla. Nawet miał okazję posterować i całkiem nieźle mu szło. Madzia i Adrian jako doświadczeni żeglarze byli zupełnie rozluźnieni, co nie znaczy, że nie czuli respektu do wody.





Po ponad godzinie żeglowania zawineliśmy do portu cali i zdrowi. Po południu czekał nas grill na działce Magdy.
Na działkę dotarliśmy piechotą, bo to niedaleko. Miron zajął się rozpalaniem grilla.


Towarzystwo powoli się zbierało. Poznałem Monisię ("w pizdu leniwą" - jak stwierdził potem "Czesio" ;)) i Adama. Oboje okazali się bardzo mili, a z Adamem miałem współny temat do wypicia, bo też lubi filmy z Bondem.


Miałem także przyjemność poznać najlepszą studentkę na Podlasiu, czyli Justynę.


Ogólnie było miło, różne napoje się piło ;). Spróbowąłem także kiszki ziemniaczanej, która bardzo mi zasmakowała. Był mecz Wschód kontra Zachód, który pozostał nierozstrzygnięty, bo część załogi Zachodu posnęła. :D




W pewnej chwili wymknąłem się na samotny spacerek. Sam teren działek jest dość duży i szadłem ładnych parę minut, zatopiony we własnych myślach, zanim dotarłem do płotu. Przez ten czas Miron zdążył przegrać pewien zakład. :P


Zdarzały się też incydenty przestępcze... :D


Bez zagłębiania się w szczegóły - do domu wróciliśmy koło 4 rano. Wstaliśmy o 12:00. Po wyśmienitym obiedzie, nie bez procentów, o co zadbał ojciec Magdy, wybraliśmy się jeszcze do miasta. Tutaj muszę przyznać, że była jedna wtopa - klasyczne faux pa można by rzec, bo nie mamy ani jednego zdjęcia z rodzicami Magdy. Mam nadzieję, że da się to kiedyś naprawić.

Zatem, jak już wspomniałem, udaliśmy się do miasta MPK. Poniżej jedno z moich ulubionych zdjęć. :)


Poszliśmy na piwo do jednego z barów, gdzie stali bywalcy polecali nam trunek "tyko dla prawdziwych mężczyzn" - nikt się nie odważył o tak wczesnej porze.


Niestety - nadszedł czas odjazdu. Tym razem jednak mieliśmy pociąg z rezerwacją miejsc.

Pobyt w Białymstoku będę wspominał bardzo miło. Chciałbym tu wrócić pewnego dnia na dłużej niż na weekend. Zobaczyć wszystko lepiej. Poznać miejsca, których nie zdążyłem poznać.

Droga powrotna przebiegała bez problemów. Zbliżał się czas rozstania, bo ja sam miałem wysiąść we Wrześni, czyli jakąś godzinę przed Poznaniem. Wypiliśmy wspólnie ostatnie piwo. Dla mnie to było tym bardziej smutne, że przecież nie mieliśmy zobaczyć się nastęþnego dnia w pracy. Już nie...

Madzię ucałowałem (mam nadzieję, że wkrótce wpadnie do mnie obiad), Miron i Hubert wysiedli ze mną na chwilę.

Kiedy pociąŋ ruszył, wiedziąłem, że to był koniec pewnego etapu w moim życiu, a ja poszedłem w stronę czegoś nowego, czegoś co mam nadzieję doprowadzi mnie gdzieś, gdzie chcę być.

Chciałbym, żeby "prawo Sunrise" zadziałało nie tylko jeśli chodzi o moją pracę, ale także o resztę mojego życia, co oczywiście zależy także ode mnie.

Jeśli ktoś chce zobaczyć więcej fotek - proszę upominać się w komentarzach.

2 komentarze:

Unknown pisze...

Hmmm... a czy ja tez tam bylem? :P Bo widze zdjecia (moje notabene ;) ) ale o mnie ani slowa w tej relacji :? :P

Raph pisze...

Przepraszam - niedopatrzenie.