Po co odkładać to co tak naprawdę się chce robić? Wątpliwości, że nie jestem gotów będą pewnie zawsze. Lepiej po prostu spróbować - nawet jeśli nie uda się za pierwszym razem, bo okaże się, że jestem za kiepski - spróbuję jeszcze raz, a potem kolejny - jeśli będzie trzeba...
Boję się, że będę robił coś źle lub za wolno, ale nigdy tego nie zmienię jeśli nie będę próbował, jeśli nie będę nabywał doświadczenia i uczył się na błędach. Najbardziej stymulujący do zdobywania wiedzy jest fakt, że jest ona bezwględnie do czegoś potrzebna.
The time has come... :) Jeśli chcę kiedyś napisać takiego posta (pozdrowienia dla Jaśminy :*) - nie mogę nie próbować. :)
sobota, 23 czerwca 2007
wtorek, 19 czerwca 2007
Historia jednego wirusa
Tego dnia tak naprawde poznałem potęge informatyki, potęgę kodu i niebezpieczeństw, jakie taka potęga może ze sobą nieść. Przez moją paroletnią przygodę z komputerem nie miałem jakiś poważniejszych problemów ze swoim sprzętem, kiedyś jednak musi być ten pierwszy raz i w końcu ten dzień nadszedł.
Historia jak z filmów z Bondem - niebezpieczeństwo przynosi piękna kobieta (nie mam Jej tego za złe, bo zrobiła to zupełnienie nieświadomie :).
Spokój poweselnej, błogiej i leniwej (dla niektórych także pracowitej) niedzieli zmącił nasz bohater. Magda zawzięcie pracowala nad pracą magisterską, okazało się, że ma problem z podłączeniem pendrivea z konta gościa. Zalogowałem się na swoje (miałem prawa admnistratora, czym naruszyłem jedną z podstawowym zasad bezpieczeństwa - głupie Windozowe przyzwyczajenie, które nie powinno mieć miejsca). W końcu pena udało się podpiąć... Mój darmowy antywirus wykrył niby jakieś wirusy, ale zignorowałem to, gdyż pokazał pliki z gier, więc odruchowo odrzuciłem alarm. Tym samym skazałem mój program antywirusowy na zagładę. Wirus zaczął się rozpleniać. Zniszczył nie tylko antywirusa - dobrał się nawet do programów systemowych takich jak logonui.exe czy cmd.exe.
Pomyślałem, że przywrócę obraz dysku systemowego i po sprawie. To by było zbyt proste. Wirus zagniedźił się także na innych partycjach. Z łatwością niweczył wszystkie moje próby unicestwienia go. Znajomy z pracy, który też miał "przyjemność" walczyć z tym wirusem, wspominał coś o antywirze Kaspersy. Znajomy ostatecznie skaputolował i sformatował cały dysk (dowiedziałem się o tym później). Ja zacząłem przygotowania do wojny...
Wirus partycji linuksowych nie tknął, więc mogłem spokojnie ściągnąć potrzebne oprogramowanie. Przywróćiłem jeszcze raz partycję systemową. Od razu uruchomiłem system w trybie awaryjnym i wyrzuciłęm starego antywira. Kaspersky zainstalował się bez żadnych problemów już w trybie normalym działania systemu. Profilaktycznie pozybłem się wszystkich zbędnych plików wykonywalnych, ze wszystkich partycji.
Ponad 20 godzin skanowania i wirus został unicestwiony. Pozostały tylko problemy z dotarciem do partycji przez "Mój komputer", których jeszcze nie usunąłem.
Tak skończyła się moja pierwsza poważna przygoda z wirusaem, a ja sam nabrałem respektu do podstawowych zasad bezpieczeństwa.
Historia jak z filmów z Bondem - niebezpieczeństwo przynosi piękna kobieta (nie mam Jej tego za złe, bo zrobiła to zupełnienie nieświadomie :).
Spokój poweselnej, błogiej i leniwej (dla niektórych także pracowitej) niedzieli zmącił nasz bohater. Magda zawzięcie pracowala nad pracą magisterską, okazało się, że ma problem z podłączeniem pendrivea z konta gościa. Zalogowałem się na swoje (miałem prawa admnistratora, czym naruszyłem jedną z podstawowym zasad bezpieczeństwa - głupie Windozowe przyzwyczajenie, które nie powinno mieć miejsca). W końcu pena udało się podpiąć... Mój darmowy antywirus wykrył niby jakieś wirusy, ale zignorowałem to, gdyż pokazał pliki z gier, więc odruchowo odrzuciłem alarm. Tym samym skazałem mój program antywirusowy na zagładę. Wirus zaczął się rozpleniać. Zniszczył nie tylko antywirusa - dobrał się nawet do programów systemowych takich jak logonui.exe czy cmd.exe.
Pomyślałem, że przywrócę obraz dysku systemowego i po sprawie. To by było zbyt proste. Wirus zagniedźił się także na innych partycjach. Z łatwością niweczył wszystkie moje próby unicestwienia go. Znajomy z pracy, który też miał "przyjemność" walczyć z tym wirusem, wspominał coś o antywirze Kaspersy. Znajomy ostatecznie skaputolował i sformatował cały dysk (dowiedziałem się o tym później). Ja zacząłem przygotowania do wojny...
Wirus partycji linuksowych nie tknął, więc mogłem spokojnie ściągnąć potrzebne oprogramowanie. Przywróćiłem jeszcze raz partycję systemową. Od razu uruchomiłem system w trybie awaryjnym i wyrzuciłęm starego antywira. Kaspersky zainstalował się bez żadnych problemów już w trybie normalym działania systemu. Profilaktycznie pozybłem się wszystkich zbędnych plików wykonywalnych, ze wszystkich partycji.
Ponad 20 godzin skanowania i wirus został unicestwiony. Pozostały tylko problemy z dotarciem do partycji przez "Mój komputer", których jeszcze nie usunąłem.
Tak skończyła się moja pierwsza poważna przygoda z wirusaem, a ja sam nabrałem respektu do podstawowych zasad bezpieczeństwa.
środa, 13 czerwca 2007
Coming soon...
Czego możecie się spodziewać Drodzy Czytelnicy w najbliższym czasie?
Historia walki człowieka z kodem, walki o przetrwanie. I jak to z filmach z Bondem - pojawi się też piękna kobieta.
Jeśli już przy Bondzie jesteśmy. Będzie też historia pewnej imprezy w której miałem przyjemność brać udział. ;) Eleganckie ciuchy i także piękna kobieta.
Nie zabraknie naturalnie sylwetki kolejnej niezwykłej osoby.
To wszystko wkrótce na Raph's world... :)
Historia walki człowieka z kodem, walki o przetrwanie. I jak to z filmach z Bondem - pojawi się też piękna kobieta.
Jeśli już przy Bondzie jesteśmy. Będzie też historia pewnej imprezy w której miałem przyjemność brać udział. ;) Eleganckie ciuchy i także piękna kobieta.
Nie zabraknie naturalnie sylwetki kolejnej niezwykłej osoby.
To wszystko wkrótce na Raph's world... :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)