wtorek, 19 czerwca 2007

Historia jednego wirusa

Tego dnia tak naprawde poznałem potęge informatyki, potęgę kodu i niebezpieczeństw, jakie taka potęga może ze sobą nieść. Przez moją paroletnią przygodę z komputerem nie miałem jakiś poważniejszych problemów ze swoim sprzętem, kiedyś jednak musi być ten pierwszy raz i w końcu ten dzień nadszedł.

Historia jak z filmów z Bondem - niebezpieczeństwo przynosi piękna kobieta (nie mam Jej tego za złe, bo zrobiła to zupełnienie nieświadomie :).

Spokój poweselnej, błogiej i leniwej (dla niektórych także pracowitej) niedzieli zmącił nasz bohater. Magda zawzięcie pracowala nad pracą magisterską, okazało się, że ma problem z podłączeniem pendrivea z konta gościa. Zalogowałem się na swoje (miałem prawa admnistratora, czym naruszyłem jedną z podstawowym zasad bezpieczeństwa - głupie Windozowe przyzwyczajenie, które nie powinno mieć miejsca). W końcu pena udało się podpiąć... Mój darmowy antywirus wykrył niby jakieś wirusy, ale zignorowałem to, gdyż pokazał pliki z gier, więc odruchowo odrzuciłem alarm. Tym samym skazałem mój program antywirusowy na zagładę. Wirus zaczął się rozpleniać. Zniszczył nie tylko antywirusa - dobrał się nawet do programów systemowych takich jak logonui.exe czy cmd.exe.

Pomyślałem, że przywrócę obraz dysku systemowego i po sprawie. To by było zbyt proste. Wirus zagniedźił się także na innych partycjach. Z łatwością niweczył wszystkie moje próby unicestwienia go. Znajomy z pracy, który też miał "przyjemność" walczyć z tym wirusem, wspominał coś o antywirze Kaspersy. Znajomy ostatecznie skaputolował i sformatował cały dysk (dowiedziałem się o tym później). Ja zacząłem przygotowania do wojny...

Wirus partycji linuksowych nie tknął, więc mogłem spokojnie ściągnąć potrzebne oprogramowanie. Przywróćiłem jeszcze raz partycję systemową. Od razu uruchomiłem system w trybie awaryjnym i wyrzuciłęm starego antywira. Kaspersky zainstalował się bez żadnych problemów już w trybie normalym działania systemu. Profilaktycznie pozybłem się wszystkich zbędnych plików wykonywalnych, ze wszystkich partycji.
Ponad 20 godzin skanowania i wirus został unicestwiony. Pozostały tylko problemy z dotarciem do partycji przez "Mój komputer", których jeszcze nie usunąłem.

Tak skończyła się moja pierwsza poważna przygoda z wirusaem, a ja sam nabrałem respektu do podstawowych zasad bezpieczeństwa.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Hehe a było słuchać p. T. Bilskiego (THE BILSKIEGO) na wykładach a nie spać :) bo przecież "Sala wykładowa to nie miejsce do spania. Jak chce pan spać to do domu do łóżka". :D

Pozdro Saigon.